acojapacze

Instalacja kampanii CZAS NA ZMIANY

I znów, wbrew myślowym kalkomaniom klienta zaprzyjaźnionej agencji, wychyliłem się tak, że mało nie wypadłem. Najtrudniej w ojczyźnie przemienionych kołodziejów robić coć, co jest równocześnie np. dobre, świeże, ortograficzne i dowcipne. To – rzecz jasna – przykładowo wytypowane cechy, bo przecież mogą być każde inne. Jedno wszakoż jest pewne – primo, to jest ZA SKOMPLIKOWANE i secundozapamiętaj te święte słowa młody junaku dizajnu – jeśli przedstawisz dwa projekty, KLIENT ZAWSZE WYBIERZE GORSZY. Jest to jeden z największych aksjomatów polskiego kreacjonizmu i nie daj Boże, żebyś chłopie o tym zapomniał, nawet po półwieczu pracy. Przy czym, wysokość z jakiej się spada, jest również ustawiona na własne życzenie – jak poprzeczka na skoczni, więc jak ciężkie rany odniesiesz, także zależy wylącznie od ciebie, frajerze. Oto i prawda o polskiej klasie pracująco-projektanckiej, acz nie cała. Pozostałe dane (nadzwyczaj pouczające) dotyczą liczmanów-połinteligentów i art-pastuchów, gotowych na każde skinienie nabazgrać „fajną” i oczywiście, nie budzącą ŻADNYCH kontrowersji, rzecz.
Zrobiłem kompletny serwis z interaktywnymi atrakcjami, zabójczą animację nt. transcendentalnej przemiany handlu mechanicznego w elektryczny (ach, te słynne wózki teleportowane „piorunem” do wuwuwu...) oraz cały papiernię i – własnego chowu – odjechany koncept semantyczny, jakby żywcem z jakiegoś Cabaret Voltaire. A klient? Klient, jak to już w naszej historii bywało – przyszedł, zobaczył i znów Bóg zwyciężył... Ja chyba od tzw. „wczesnych lat” musiałem się dobrze rozumieć z samym Niebieskim Kierownictwem bez niedomówień, bo nie wiem czemu właściwie zawdzięczam, że sam PB tak często przyznawał mi rację – w przeciwieństwie do korporacyjnego crème de la crème – moich ulubionych blondynek i ich kolegów, zwanych dalej Zleceniodawcami...

czas na zmiany czas na zmiany czas na zmiany czas na zmiany

Instalacja kampanii XEROX – lojalność i serwis klienta na nowo

Nowe oblicze postanowiono zaprezentować w marcu – wielka pompa, wielkie zamieszanie, wielkie plany. Niestety, zaciśnięcie korporacyjnych imadeł na czaszkach gruntownie wyselekcjonowanej kadry, zupełnie, ale to zupełnie nie pomaga promocji, jaka by ona nowatorska, olśniewająca czy bezprecedensowa nie była. To w ogóle nie ma żadnego znaczenia. Powiem więcej – nikt nie wie, co właściwie ma znaczenie. Mój przypadek, z tak niewątpliwie markowym klientem, po raz kolejny uświadomił mi, że szkoda ludzi. Już po krótkim kontakcie czułem, że jedyny władnym cokolwiek postanowić jest Pan Bóg, ale chwilowo wyszedł, albo akurat nie przyjmuje, ewentualnie wypoczywa na tajemniczej wyspie, pilnie strzeżony przez udających kraby, napakowanych robokopów. Krótko – nie ma z kim gadać, bo każdy lęka się własnych myśli i gotów jest zatrzymać własny puls, żeby tylko nie być słyszanym. Co to mi przypomina? To mi przypomina arcydzieło ubóstwianego od najdawniejszych czasów Allana Edgara Poe – Serce oskarżycielem – bowiem fiksacja wywołana brakiem zaufania do własnego umysłu i dobrowolne pozbawianie się tożsamości, ma długą, oj długą historię... Starczy powiedzieć, że nawet wątek bazujący na oczywistym skojarzeniu marcowego odradzania się życia z nowym etapem w historii firmy, zupełnie nie rozbudził z letargu ani jednego rozmówcy. A pamiętam jeszcze czasy, kiedy w starych Szpilkach, Urban zakpił sobie z rozwiązywaczy krzyżówek i jaki to ferment w różnych gremiach wywołało. Ech, byli kiedyś szanujący się rozwiązywacze...

z powodu marca wystąpił, a jakże, kot – zaznacz właściwą reakcję: kupa śmiechu, wytrzeszcz oczu, rozdziawiona gęba
interferencje

Instalacja kampanii PASSPORT SCOTCH WHISKY

Stary fotograficzny przyjaciel, Mirek Stępniak, zaprosił mnie do współpracy na konkurs ogłoszony przez wielkiego producenta markowej whisky i Związek Polskich Artystów Fotografików. Ładne lata nam zeszły na różnych redakcyjnych polach bitew i innych igraszkach z fotografią, a kiedy uruchomiłem najstarsze, kultowe studio STR., to właśnie Mirek został pierwszym szefem całej studyjnej naświetlarni i foto-chemii. A więc, jako ludzie piekielnie pochłonięci żmudną pracą, wskoczyliśmy w konkurs niemal na wariata. I co? A to, że wygraliśmy całokształt z tak zwanym gwizdem – najpierw my, a potem długi sznurek obfotografowanych butelek łyskacza, owszem, niekiedy znakomicie, ale mnie nie interesowała żadna butelka, ale przygoda i do tego stanowiska zdołałem Mirka przekonać. Nie od razu, bo foto-artystyczny klimat pewnych kręgów w ZPAF niekoniecznie przychylnie zezował na kolegów formujących się w grupę fotografów reklamowych, co z kolei ja świetnie rozumiałem, bo wiem, czym się kończy komercjalizacja sztuki bez intelektualnego kapelusza – np. aktualnie obowiązującą szmirą, która wysypała górę śmieci na wszelkie talenty. Mimo wszystko – przeciągnąłem Mirka na dziwną stronę mocy i... miałem rację. W dodatku – co chyba nie jest już niespodzianką – nie byłbym sobą, gdybym nie wymyślił jakiejś historii – nadałem jej tytuły: prolog, ekspansja, konsumpcja, ekstaza, łaknienie. Podobno w jury nie było żadnego głosu przeciw...

nieprzeciętnie silna konkurencja i... bezdyskusyjne GRAND PRIX w bardzo ekskluzywnym konkursie
passport scotch whisky

Instalacja kampanii VIP ASSICURAZIONI GENERALI

Zrobiłem mnóstwo fantastycznego materiału. Było kilka dni, kiedy pomysły wprost wypadały mi z mankietu. Kto okazał się troglodytą? Nie zgadlibyście przyjaciele – agencja, która do briefu przystąpiła z zawałem wszelkich posiadanych naczyń. Nie ma to, jak trafić na kuchcików i młodszych podręcznych, próbujących uchodzić za rasowych mlaskaczy, którzy później – oczywiście – wstawią do swojej dętej witryny nieprzebijalne: „zaufali nam...”. Ha! ha! said the clown – szkoda marnego słowa. Wśród różnych fajnych szarad – moje ulubione z alfabetem semaforowym i pipipi-papapa Samuela Finleya Breesea Morse'a.

generali

Instalacja kampanii EXEAST 2008

Introdukcja od A do Z – jestem autorem nazwy konferencji, całej identyfikacji, grafiki papierowej i szklanej – więcej się nie da. Jak widać, nazwa jest zamierzonym dwuznacznikiem, fonetyczno-notacyjną igraszką, co ciekawe, całkowicie czytelną dla odbiorców. EXEAST, jako wydarzenie o znaczącym zasięgu, było bardzo dobrze odnotowane w kręgach rządowo-gospodarczych, a mój wkład doczekał się wielu bardzo pochlebnych opinii.

generali

Instalacja kampanii EUROPEJSKI REJS DZIENNIKARZY

Kompletna identyfikacja, dowcipna kartografia, parametryzacja ambalażu do produkcji oraz cała informacja – szklana i papierowa.

erd

Instalacja kampanii IBM CLUB 1024

Prawdziwy taniec pingwina na szkle. Po dziś dzień, niezupełnie dla mnie jasna – akcja przeflancowania linuxowego pingwina na pokład markowych instalacji IBM. Zagadką też pozostanie, dlaczego tego rodzaju kampania musiała przybrać kostiumową nieomal formę jakiejś paraklubowej obrzędowości – widocznie w danym momencie funkcjonowały już inne kluby... Zupełnie, jak w starej arystokratycznej pralni mózgów z internatem w jakimś Essex czy Kent... W każdym razie, wywiązałem się z zadania na poziomie conajmniej klubowym.

erd

)))

Ludzie, co ja robię...

Nic takiego. Po prostu zaciskam zęby i pracuję dalej, kolekcjonując kolejne pakiety spraw o zapłatę.

to może spotkać także ciebie, szanowny projektancie – uważaj co pokazujesz i co mówisz klientowi
elokwencja